sobota, 1 lipca 2017

Wieczorne mantry wychowawcze

Mój G ma już ponad dwa latka. W październiku, kiedy zaczął 1,5 roku swojego życia tak naprawdę wyszłam z domu pierwszy raz na więcej niż 4h. Było chyba pięć. Do pracy, coś pozałatwiać. 
Strasznie to było dla mnie trudne, bo miałam wrażenie, że mu się zawali świat kiedy zniknę z oczu. Pracowałam szybko, żeby tylko skończyć jak najszybciej, wrócić do domu, przytulić, nakarmić piersią i znów tulić. Tak na poważnie- nie wiem kto bardziej tęsknił. Na pewno po równo ;). 
Nie umiałam wdrożyć systemu "życie bez dziecka", no bo jak, to jeszcze Bobas.


Wszędzie z Nim chodziłam, spacery, wyjazdy, urzędy, zakupy. No jest jeszcze Bobasem. Nie rozumiałam mam, które zostawiają na przykład miesięczne kruszyny i sobie gdzieś wychodzą na kilka godzin. Nie umiałam skumać, jak można?! Nadal w sumie nie umiem. No ale im dziecko starsze, tym trochę łatwiej wytłumaczyć, więcej rozumie. No i po to jest też reszta rodzinki, by czasem pomogła. Gorzej, gdy tej rodzinki nie ma albo mają ważniejsze sprawy. No ale mam nadzieję, że takich przypadków jest niewiele.
Powoli się przyzwyczailiśmy do systemu 4-5h bez mamy. Jest żłobek, jest Tata, jest Babcia.  Czasem nawet raz w tygodniu wyjdę ze znajomymi, żeby zresetować mózg od domu i pracy. Fajnie, serio. Odpowiada mi taki system.

Co do tego zostawiania dziecka w domu czy żłobku , bo mama musi do pracy. Kurczę. Dzień w dzień czuję taki niedosyt. Niby w pracy myślę o pracy, się odrywam, ale nadal tkwię w poczuciu takiej tęsknoty i tego, że może G przykro, że mnie nie ma obok. Kurde, to tylko kilka godzin, ale jednak.
Opracowałam więc system, chociaż brzmi śmiesznie to mam wrażenie, że działa. Robię to w ogóle od Jego urodzenia. Gdy śpi mówię mu, żeby niczym się nie martwił, żeby nie brał moich zmartwień i trosk na siebie. Nie wiem czy wiecie ale mówi się, w jakimś ezo psychologicznym świecie, że dziecko zbiera zmartwienia z rodziców i na przykład choruje. Chce ulżyć rodzicom podświadomie i bierze na siebie wszystkie zmartwienia. Na co ja w życiu mojemu dziecku nie pozwolę. Moje zmartwienia to moja karma. I jeżeli On coś musi w swoim życiu doświadczyć, to nie chcę być świadomie tego przyczyną. Więc od urodzenia, posiadając tę wiedzę, która nigdzie nie została prawdopodobnie udowodniona - mówię mu co wieczór, że jest bezpieczny, jest dzieckiem i nie musi brać na siebie spraw dorosłych, że jest zdrowy, kochany i super się rozwija. 
I co? I tak jest. I działa, jest tak jak mu powtarzam.
 

Dzieje się dobrze, dziecko mi się wspaniale rozwija i zalecam każdemu taką praktykę już od brzuszka. Oddzielać sprawy dorosłych od dziecięcej główki. Przy domowych sprzeczkach i własnych nerwach, wyrzucie hormonalnych nerwów, zawsze powtarzać dziecku, że to sprawy dorosłych i Go nie dotyczą nerwy mamy czy taty. Upewniać dziecię, że się jest, nawet gdy nas nie ma. Bo jesteśmy, zaraz wrócimy. A nawet gdy nie wrócimy bo jakiś losowy przypadek się zdarzy- przecież to poczucie i cząstka nas zawsze zostaje w dziecku. Bo tak to działa. I chociaż brzmię jak Ezo Grażyna, to wiem, że bardzo ważne jest zapewnianie pociechy o tym, że nam zależy, że jesteśmy, kochamy i że wszystko jest dobrze. Bo do dziecięcego rozwoju taka wiedza jest najważniejsza. Mówić i tłumaczyć, nie zrzucać na dziecko swoich dorosłych problemów. I być przy Nim ile się da, ile trzeba.

D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz